Człowiek człowiekowi wilkiem, a dziecko dziecku…? Jak uczyć empatii i budować zdrowe relacje od najmłodszych lat?
No hej, Mamuśki! Pewnie nieraz obiło Wam się o uszy to ponure powiedzonko: „człowiek człowiekowi wilkiem”. Przyznam szczerze, że ciarki mnie przechodzą, kiedy o tym myślę, zwłaszcza w kontekście naszych małych szkrabów. Od razu w głowie pojawia się pytanie: Człowiek człowiekowi wilkiem, a dziecko dziecku…? Czy musi tak być? Czy nasze pociechy są skazane na wieczną rywalizację, przepychanki o zabawki i niekończące się „a bo on zaczął!”? Mam głęboką nadzieję, że nie. I co więcej, wierzę, że mamy na to realny wpływ! Dlatego dziś pogadamy o tym, jak uczyć empatii i budować zdrowe relacje od pieluchy, żeby to nasze „dziecko dziecku” było raczej aniołem (no dobra, może przesadziłam – realistycznym, ale jednak kumplem!), a nie małym wilczkiem w piaskownicy.
„Dziecko dziecku” – pierwsze lekcje empatii już w pieluchach?
Może to zabrzmi jak herezja dla niektórych, ale nauka empatii zaczyna się na długo przed pierwszymi słowami czy świadomymi interakcjami z rówieśnikami. Już niemowlak, ten nasz mały, bezbronny klusek, jest jak gąbka chłonąca emocje z otoczenia. Zauważyłyście, jak maluch potrafi się rozpłakać, gdy inne dziecko płacze? To nie do końca wyuczona empatia, ale tzw. płacz reaktywny, który jest jej zalążkiem. To dowód na istnienie neuronów lustrzanych, tych magicznych komórek w mózgu, które pozwalają nam odczuwać to, co czują inni.
Co my, mamy, możemy z tym fantem zrobić na tak wczesnym etapie? Przede wszystkim – reagować. Kiedy nasz maluch płacze, przytulamy, mówimy spokojnym głosem, nazywamy jego emocje (nawet jeśli wydaje nam się, że nic nie rozumie – „widzę, że jesteś smutny/a, bo…”, „o, przestraszyłeś/aś się głośnego dźwięku”). To samo robimy, gdy widzimy reakcję na emocje innych. Jeśli nasz bobas spojrzy ze zdziwieniem na płaczącego kolegę na spacerze, możemy powiedzieć: „Zobacz, chłopczyk płacze, chyba jest mu smutno”. To są te pierwsze, malutkie cegiełki budujące fundamenty pod przyszłą empatię. Czytanie książeczek z wyraźnymi ilustracjami twarzy pokazujących różne emocje (radość, smutek, złość) też jest super pomysłem. Nawet jeśli na początku to tylko wskazywanie paluszkiem i nasze opowiadanie, to już coś! Pamiętajmy, że w tym okresie to my jesteśmy głównym przekaźnikiem informacji o świecie emocji. To, jak my reagujemy na potrzeby dziecka, jak okazujemy mu czułość i zrozumienie, staje się jego pierwszym wzorcem tego, jak „dziecko dziecku” (i człowiekowi) może okazywać serce.

Zabawa to podstawa, czyli jak „dziecko dziecku” buduje mosty (a nie mury!)
Kiedy nasze szkraby zaczynają stawiać pierwsze kroki i wchodzić w interakcje z innymi dziećmi, zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Piaskownica, plac zabaw, pierwsze urodziny kolegi – to areny, na których rozgrywają się małe (i czasem całkiem duże) dramaty. Tu właśnie zabawa staje się kluczowym narzędziem w nauce umiejętności społecznych. I tu często pojawia się słynne „moje!”, wyrywanie zabawek i płacz.
Jak w tym wszystkim pomóc, by „dziecko dziecku” kojarzyło się z fajną przygodą, a nie ciągłą walką o terytorium? Po pierwsze, nie oczekujmy od dwulatka, że będzie się chętnie dzielił swoją ulubioną koparką. Egocentryzm na tym etapie jest naturalny. Zamiast zmuszać do dzielenia, co często kończy się awanturą i poczuciem krzywdy, możemy uczyć naprzemienności. „Teraz ty się bawisz autkiem, a za chwilę dasz się pobawić Zosi, dobrze? Zosia w tym czasie może pobawić się twoimi klockami”. Ważne jest też, aby nie zostawiać dzieci samych sobie z konfliktem, którego nie są w stanie rozwiązać. Pomóżmy im nazwać problem („Widzę, że oboje chcecie tę samą lalkę”) i zaproponujmy rozwiązania („Może najpierw pobawi się nią Ania, a potem ty? A może znajdziemy drugą podobną lalkę?”).
Zabawy w role to kolejny hit! „Pobawmy się w dom, ty będziesz mamą, a ja dzieckiem”, „A może w lekarza i pacjenta?”. Takie zabawy pozwalają dziecku wczuć się w sytuację innej osoby, zrozumieć jej perspektywę i emocje. To genialny trening empatii, który przy okazji rozwija wyobraźnię i umiejętność współpracy. Pamiętajmy też, że nasza rola jako rodziców to nie tylko sędziowanie, ale też bycie „facylitatorem” dobrej zabawy. Czasem wystarczy podsunąć pomysł, zainicjować wspólną aktywność, pokazać, jak można się razem bawić, zamiast obok siebie. To inwestycja, która zaprocentuje, bo umiejętność wspólnej, konstruktywnej zabawy to pierwszy krok do tego, by „dziecko dziecku” było prawdziwym kompanem.
„Dziecko dziecku” wilkiem? Jak reagować na trudne zachowania i konflikty?
No dobrze, ale co jeśli mimo naszych starań pojawiają się trudne zachowania? Uderzenie łopatką, ugryzienie, popchnięcie kolegi? Zanim wpadniemy w panikę, że wychowujemy małego agresora, weźmy głęboki oddech. Takie zachowania, choć nieakceptowalne, są niestety częścią rozwoju małego człowieka, który dopiero uczy się panować nad swoimi impulsami i komunikować potrzeby w inny sposób. Pytanie, jak na to reagować, by „dziecko dziecku” nie stało się synonimem zagrożenia.
Kluczowe jest szybkie i stanowcze, ale spokojne działanie. Po pierwsze, bezpieczeństwo – rozdzielamy dzieci, jeśli sytuacja tego wymaga. Po drugie, komunikat do dziecka, które zachowało się agresywnie: „Stop. Nie wolno bić/gryźć/popychać. To boli/sprawia przykrość”. Ważne, by skupić się na zachowaniu, a nie etykietować dziecka („jesteś niegrzeczny”). Pokazujemy też konsekwencje – „Zobacz, Zosia płacze, bo ją uderzyłeś”. Jeśli dziecko jest już w stanie, zachęcamy do przeprosin, ale bez przymusu, bo nieszczere „przepraszam” niczego nie uczy. Czasem ważniejsze jest, by pomogło pocieszyć „ofiarę” – podać chusteczkę, przytulić (jeśli obie strony chcą).
Musimy też spróbować zrozumieć, co było przyczyną takiego zachowania. Czy dziecko było zmęczone, głodne, przebodźcowane? Czy nie potrafiło inaczej wyrazić swojej złości lub frustracji? Uczmy je alternatywnych sposobów radzenia sobie z trudnymi emocjami: „Widzę, że jesteś zły, bo Kasia zabrała ci auto. Zamiast ją bić, możesz powiedzieć głośno: 'Jestem zły!’ albo przyjść do mnie i o tym opowiedzieć”. Wprowadzanie zasad i granic jest tu absolutnie fundamentalne. Dziecko musi wiedzieć, co jest akceptowalne, a co nie. Konsekwencja i cierpliwość to nasi sprzymierzeńcy. Pamiętajmy, że każde dziecko rozwija się w swoim tempie, a nauka samokontroli to proces. Naszym zadaniem jest wspierać je w tym procesie, pokazując, że relacja „dziecko dziecku” może być oparta na szacunku, nawet jeśli czasem pojawiają się iskry.
Słowa mają moc – uczymy, jak „dziecko dziecku” może pomagać rozmową
Gdy nasze maluchy zaczynają coraz sprawniej posługiwać się mową, otwierają się przed nami nowe możliwości uczenia ich empatii i umiejętności społecznych. Bo to właśnie słowa – te wypowiedziane i te usłyszane – kształtują relacje. Jak więc wykorzystać tę moc, by „dziecko dziecku” kojarzyło się z porozumieniem, a nie tylko z kłótnią o to, kto ma rację?
Przede wszystkim, sami bądźmy przykładem. Dzieci uczą się przez naśladowanie. Jeśli my używamy języka pełnego szacunku, potrafimy słuchać i nazywać swoje emocje, jest duża szansa, że nasze pociechy też to załapią. Uczmy je konkretnych zwrotów, które mogą pomóc w interakcjach z rówieśnikami: „Czy mogę się z tobą pobawić?”, „Nie podoba mi się, kiedy tak robisz”, „Czy możemy się zamienić?”. To proste frazy, ale dają dziecku narzędzia do asertywnego komunikowania swoich potrzeb i granic bez uciekania się do agresji.
Nazywanie uczuć to kolejny ważny element. Pomagajmy dziecku rozpoznawać i nazywać nie tylko własne emocje („Widzę, że jesteś wesoły, bo budujesz wysoką wieżę!”, „Chyba ci smutno, że zabawa się skończyła”), ale też emocje innych dzieci. „Zobacz, Ania się uśmiecha, chyba podoba jej się twój rysunek”. „Krzyś płacze, może potrzebuje pomocy?”. Czytanie książek, w których bohaterowie przeżywają różne emocje i radzą sobie z problemami, to również świetny sposób na rozmowy o uczuciach. Możemy pytać: „Jak myślisz, co czuł miś, kiedy zgubił zabawkę?”, „Co ty byś zrobił/a na jego miejscu?”.
Ważne jest też, by uczyć dzieci aktywnego słuchania – nie tylko czekania na swoją kolej, by coś powiedzieć, ale prawdziwego zainteresowania tym, co mówi druga osoba. Możemy to ćwiczyć w domu, np. podczas rozmów przy kolacji. Zadawajmy pytania, pokazujmy, że jesteśmy ciekawi ich opowieści. To wszystko sprawia, że dziecko uczy się, że komunikacja to dialog, a relacja „dziecko dziecku” może być źródłem wsparcia i zrozumienia, jeśli tylko użyjemy odpowiednich słów.

Rodzeństwo – poligon doświadczalny, gdzie „dziecko dziecku” uczy się życia
Ach, rodzeństwo! Kto ma więcej niż jedno dziecko, ten wie, że to istny rollercoaster emocji. Od największej miłości i wspólnych sekretów po dzikie awantury o kolor kubka. Ale wiecie co? To właśnie w tej codziennej, czasem burzliwej relacji, nasze dzieciaki dostają jedne z najważniejszych lekcji na temat tego, jak funkcjonuje „dziecko dziecku”. To domowy poligon doświadczalny empatii, negocjacji, dzielenia się i rozwiązywania konfliktów.
Rywalizacja między rodzeństwem jest czymś naturalnym, ale możemy ją minimalizować, unikając porównywania dzieci („Zobacz, jak Kasia ładnie zjadła, a ty nie”) i starając się poświęcać każdemu z nich indywidualny czas. Uczmy je, że miłość rodzicielska nie jest tortem, który trzeba podzielić na kawałki – każdy dostaje jej tyle, ile potrzebuje. Kiedy dochodzi do kłótni, starajmy się nie wcielać w rolę sędziego, który zawsze wie, kto zaczął. Zamiast tego, pomóżmy im samym dojść do porozumienia. „Słyszę, że się kłócicie. Opowiedzcie mi, co się stało, po kolei. Jak myślicie, jak można rozwiązać ten problem, żebyście oboje byli zadowoleni?”.
Uczmy je dostrzegać potrzeby i uczucia brata czy siostry. „Zobacz, twój brat jest smutny, bo zepsułeś mu wieżę. Co możesz zrobić, żeby poczuł się lepiej?”. Zachęcajmy do wspólnych zabaw, które wymagają współpracy. Pokazujmy, że razem mogą osiągnąć więcej i że bycie dla siebie wsparciem jest super. Oczywiście, będą dni lepsze i gorsze. Będą piski, krzyki i łzy. Ale każde rozwiązanie konfliktu, każde wspólne „udało się!” to kolejny krok w budowaniu silnej więzi i nauce, że nawet jeśli czasem „dziecko dziecku” potrafi zaleźć za skórę, to jednak jest to ktoś wyjątkowy, na kogo można liczyć. To bezcenna lekcja na całe życie.
My, dorośli, jako lustro – co widzi w nas „dziecko dziecku” na co dzień?
Mówimy tu tyle o uczeniu dzieci, o strategiach i metodach, a czasem zapominamy o najpotężniejszym narzędziu, jakie mamy w ręku – o nas samych. Dzieci są mistrzami obserwacji. Chłoną nasze zachowania, reakcje, sposób, w jaki odnosimy się do innych ludzi – do partnera, do przyjaciół, do sąsiadów, a nawet do pani w sklepie. To, co widzą w nas na co dzień, staje się dla nich wzorcem tego, jak wygląda świat i jak funkcjonują relacje międzyludzkie. Zatem, co widzi w nas nasze „dziecko dziecku”, gdy patrzy na dorosłych?
Jeśli my sami potrafimy przeprosić, gdy popełnimy błąd (tak, również przeprosić dziecko!), jeśli umiemy przyznać się do niewiedzy, jeśli potrafimy rozwiązywać konflikty spokojnie, rozmawiając, a nie krzycząc – dajemy dziecku najlepszą lekcję. Jeśli okazujemy empatię innym, pomagamy potrzebującym, interesujemy się uczuciami bliskich – pokazujemy, że to jest wartość. Jak reagujemy na frustrację? Czy trzaskamy drzwiami, czy bierzemy kilka głębokich oddechów i staramy się znaleźć rozwiązanie? Jak mówimy o innych ludziach, kiedy ich nie ma w pobliżu? Czy plotkujemy i krytykujemy, czy staramy się zrozumieć ich motywacje?
To są te codzienne, małe rzeczy, które składają się na duży obraz. Dziecko, które widzi rodziców szanujących siebie nawzajem i innych, naturalnie przyswaja takie wzorce. Jeśli chcemy, by nasze dziecko było empatyczne, sami bądźmy empatyczni. Jeśli chcemy, by potrafiło budować zdrowe relacje, pokażmy mu, jak to się robi. To nie znaczy, że musimy być idealni – nikt nie jest. Chodzi o autentyczność i świadomość, że nasze zachowanie ma ogromny wpływ. Każdy uśmiech do sąsiada, każda pomocna dłoń wyciągnięta do kogoś, każde „dziękuję” i „przepraszam” to cegiełka do budowania lepszego świata dla naszych dzieci, w którym „dziecko dziecku” (i człowiek człowiekowi) będzie przede wszystkim przyjacielem.
„Dziecko dziecku” w grupie – przedszkole i szkoła jako arena społecznych zmagań (i sukcesów!)
W końcu nadchodzi ten moment – nasze pisklę opuszcza bezpieczne gniazdo i rusza w świat grupy rówieśniczej. Przedszkole, a potem szkoła, to prawdziwe areny, na których testowane są wszystkie dotychczas nabyte umiejętności społeczne. To tutaj „dziecko dziecku” musi odnaleźć się w złożonej sieci interakcji, przyjaźni, konfliktów, a czasem nawet wykluczenia. Jak możemy wspierać nasze dzieci w tych nowych wyzwaniach?
Przede wszystkim, rozmawiajmy. Pytajmy nie tylko „co dziś było na obiad?”, ale też „jak minął ci dzień w przedszkolu/szkole?”, „Z kim się dziś bawiłeś/aś?”, „Czy wydarzyło się coś miłego, a może coś przykrego?”. Słuchajmy uważnie, nie bagatelizujmy dziecięcych problemów („Eee tam, taka drobnostka!”). Dla dziecka kłótnia o kredki może być prawdziwym dramatem. Pomóżmy mu nazwać emocje związane z sytuacjami w grupie i poszukać konstruktywnych rozwiązań.
Uczmy je, jak nawiązywać kontakty – jak podejść do grupy bawiących się dzieci, jak zaproponować wspólną zabawę. Ćwiczmy w domu scenki, np. „Co możesz powiedzieć, jeśli chcesz dołączyć do zabawy?”. Zachęcajmy do życzliwości i pomagania innym. „Jeśli widzisz, że ktoś jest sam na podwórku, może zapytaj, czy chce się z tobą pobawić?”. Jednocześnie uczmy asertywności i stawiania granic – że mają prawo powiedzieć „nie”, jeśli czegoś nie chcą robić, i że nikt nie ma prawa ich krzywdzić.
Ważne jest też, by reagować na sygnały o ewentualnym wykluczeniu czy nękaniu – zarówno jeśli nasze dziecko jest ofiarą, jak i świadkiem. Uczmy, że nie wolno stać obojętnie, gdy komuś dzieje się krzywda. Współpraca z nauczycielami i wychowawcami jest tu kluczowa. Oni widzą dynamikę grupy na co dzień i mogą pomóc rozwiązać problemy. Pamiętajmy, że doświadczenia w grupie rówieśniczej to niezwykle ważna lekcja. To tutaj „dziecko dziecku” uczy się współpracy, kompromisu, radzenia sobie z porażkami i cieszenia się sukcesami. Nasze wsparcie i mądre prowadzenie mogą uczynić te doświadczenia budującymi i pozytywnymi.
Więcej niż „przepraszam” – głębsze rozumienie empatii, gdy „dziecko dziecku” staje się starsze
W miarę jak nasze dzieci rosną, ich zdolność do rozumienia empatii staje się coraz bardziej złożona. To już nie tylko reakcja na płacz kolegi czy proste „przepraszam” po kłótni. Starsze dzieci, w wieku wczesnoszkolnym i później, zaczynają rozumieć bardziej abstrakcyjne pojęcia, takie jak sprawiedliwość, współczucie czy perspektywa drugiej osoby w bardziej skomplikowanych sytuacjach. Jak możemy wspierać ten rozwój, by „dziecko dziecku” (a potem człowiek człowiekowi) potrafiło budować naprawdę głębokie i wartościowe relacje?
Zachęcajmy do myślenia o konsekwencjach swoich działań dla innych. „Jak myślisz, jak poczuł się Bartek, kiedy cała klasa śmiała się z jego odpowiedzi?”. Rozmawiajmy o tym, że różne osoby mogą mieć różne punkty widzenia i że to jest w porządku. Czytajmy książki i oglądajmy filmy, które poruszają trudniejsze tematy społeczne, a potem dyskutujmy o nich. To pomaga dzieciom zrozumieć, że świat nie jest czarno-biały.
Ważne jest, by przechodzić od wymuszonego „przepraszam” do autentycznego zrozumienia, dlaczego przeprosiny są potrzebne i co można zrobić, by naprawić wyrządzoną krzywdę. To może być rozmowa, pomoc w naprawieniu zniszczonej rzeczy, czy po prostu okazanie wsparcia. Uczmy, że empatia to nie tylko współodczuwanie smutku, ale także umiejętność cieszenia się z sukcesów innych. To ważny aspekt budowania zdrowych relacji, wolnych od zazdrości.
Angażujmy dzieci w działania na rzecz innych – może to być pomoc sąsiadce, zbiórka karmy dla schroniska, czy udział w akcji charytatywnej. Takie doświadczenia pokazują w praktyce, jak wielką radość może dać pomaganie i jak ważne jest bycie częścią wspólnoty. Kiedy „dziecko dziecku” zaczyna dostrzegać, że jego działania mają realny wpływ na samopoczucie innych i na otaczający świat, empatia przestaje być tylko słowem, a staje się sposobem na życie. To proces, który trwa latami, ale inwestycja w niego to jedna z najcenniejszych rzeczy, jakie możemy dać naszym dzieciom.

Podróż zwana empatią – i dlaczego warto być w niej przewodnikiem
No i proszę, dobrnęłyśmy do końca tej naszej pogadanki o empatii. Jak widzicie, nauka budowania zdrowych relacji to nie sprint, a raczej maraton – długa, czasem wyboista, ale niezwykle satysfakcjonująca podróż. Zaczyna się od pierwszych uśmiechów i przytuleń, a prowadzi przez piaskownicowe dramaty, szkolne przyjaźnie i pierwsze miłości, aż do dorosłości, w której umiejętność współodczuwania i tworzenia więzi jest na wagę złota.
To, czy „dziecko dziecku” będzie wilkiem, zależy w ogromnej mierze od nas – rodziców, opiekunów, dorosłych, którzy są dla nich pierwszymi przewodnikami po świecie emocji i relacji. Nasza cierpliwość, konsekwencja, a przede wszystkim nasz własny przykład, to najpotężniejsze narzędzia. Nie chodzi o to, by wychować aniołki, które nigdy się nie kłócą i zawsze dzielą się wszystkim (bądźmy realistkami!). Chodzi o to, by dać im kompas moralny, wrażliwość na drugiego człowieka i umiejętność radzenia sobie z trudnościami w sposób, który nie rani innych.
Empatia to taka cicha supermoc. Sprawia, że świat staje się lepszym miejscem, a relacje głębsze i bardziej wartościowe. I choć czasem możemy czuć się zmęczone ciągłym tłumaczeniem, mediowaniem i pokazywaniem, pamiętajmy, że każda chwila poświęcona na naukę empatii to inwestycja w przyszłość naszych dzieci – przyszłość, w której „dziecko dziecku” będzie przede wszystkim wsparciem, przyjacielem i powodem do uśmiechu. A to chyba najpiękniejszy prezent, jaki możemy im dać, prawda?